niedziela, 13 stycznia 2013

Początki




   Już jako pięcioletnie dziecko, porównując własne zabawki, jeżdżące po mieście furmanki i nielicznie przemykające samochody zastanawiałem się jak przymocowane są koła w tych ostatnich. Była to nieodgadniona tajemnica jak gładkie błyszczące kołpakiem koło jest przyczepione do podwozia i równocześnie napędzane.
Nie mogłem sobie wyobrazić, jeszcze wtedy, mając doświadczenie dziecka, że są to końcówki półosiek wykonanych ze stali o wysokich własnościach wytrzymałościowych. 

Podobnie obserwując policjanta stojącego na skrzyżowaniu pryncypialnych ulic w mieście, który kierował ruchem nie mogłem zrozumieć skąd on wie, w którą stronę zamierzają jechać samochody. Nie zdawałem sobie, bowiem sprawy, że to on jest sygnalizatorem, któremu podporządkowują się jadące pojazdy. Sygnalizacji świetlnej w naszym mieście wówczas jeszcze nie było.

 Jako dorastający chłopak wychowywałem się na dwóch dekawkach (DKW F-7 Reichsklasse o pojemności silnika 600 ccm i mocy 18 KM oraz DKW F-8 Meisterklasse o pojemności silnika 700ccm i mocy 20 KM). Ten drugi samochód z czterodrzwiowym, unikatowym nadwoziem zapamiętałem jako szybki, niezawodny wehikuł, którym podróż z Gliwic do Krakowa przez Sosnowiec, Jaworzno, Szczakową trwała 2 godziny. (Autostrady Katowice – Kraków jeszcze wówczas nie było, nawet w planach).

 Któregoś razu właśnie, po powrocie z krakowskiej eskapady, w której uczestniczyła cała nasza czteroosobowa rodzina, należało odstawić auto do garażu. Wsiadłem, więc z ojcem jako osoba towarzysząca do dekawki i po krótkiej chwili od ruszenia zobaczyłem wyprzedzające nas koło samochodowe. Okazało się, że było to nasze przednie, prawe koło, które tocząc się już, już miało upaść, kiedy skręciło w poprzeczną spadzistą ulicę i nabierając prędkości zaczęło podskakiwać dość wysoko na nierównościach jezdni. Ojciec zahamował gwałtownie, auto zaryło prawą stroną w jezdnię a ja wyskoczyłem chcąc dogonić odjeżdżające kolo. Niestety było ono szybsze ode mnie i 150 metrów dalej po pięknym, długim podskoku uderzyło w pień jednej z akacji stojącej w szpalerze drzewek chodnikowych. Uderzenie było tak wstrząsające, że z drzewa opadły wszystkie listki. Koło się odbiło i mogłem je przytoczyć z powrotem. Ojciec mój mając wykształcenie prawnicze wezwał na pomoc sąsiada, p. Mnicha, który amatorsko trudnił się szewstwem (dożył chłopisko 103 lat) i miał przy pomocy szewskiego kopyta i młotka zamocować urwane koło. Oczywiście sztuczka się nie udała, a naprawa trwała kilka dni, bowiem należało dokonać demontażu półośki. Oczywiście nastąpiło zmęczenie materiału „krótkiej” półośki napędowej, która pękła w najbardziej osłabionym przekroju, tam gdzie znajdował się wpust czółenkowy. Po oględzinach przełomu okazało się, że czynna była tylko 1/5 przekroju, bowiem reszta przełomu była już zardzewiała. Mieliśmy dużo szczęścia, że nie spotkało to nas na trasie przy dużej prędkości. 

 W samochodzie tym nad przednią szybą umieszczony był wywietrznik w postaci szczeliny „łapiącej” świeże powietrze w czasie jazdy. Jego uruchomianie odbywało się od środka poprzez przesuwanie ruchomej przesłony, a ponieważ samochód był eksploatowany także w zimie nikt tego wywietrznika nie uruchamiał. Któregoś razu w czasie sprzątania samochodu otworzyłem tę przesłonę, ale na postoju. Dawała się teraz doskonale przesuwać- otwierając i zamykając wywietrznik. Rodzice wybrali się samochodem po południu w odwiedziny do znajomych, czy też do teatru. Wywietrznik był otwarty, a niezamierzony efekt piorunujący; wszystka sadza zgromadzona od wielu lat została wydmuchana na twarze i kreacje rodziców, którzy nie mieli pojęcia o tym, że zostali tak przyozdobieni dopóki nie popatrzyli na siebie. Moja wina, bo trzeba było dokonać wcześniejszego sprawdzenia działania wywietrznika w czasie jazdy. Najgorzej było doprać białą koszulę ojca, bo wówczas nie było znakomitych proszków do prania jak omo czy ixi, a jedynie szare mydło, które naprawdę było żółte, a nazywało się „biały jeleń”.