Już
jako pięcioletnie dziecko, porównując własne zabawki, jeżdżące po
mieście furmanki i nielicznie przemykające samochody zastanawiałem się
jak przymocowane są koła w tych ostatnich. Była to nieodgadniona
tajemnica jak gładkie błyszczące kołpakiem koło jest przyczepione do
podwozia i równocześnie napędzane.
Nie mogłem sobie wyobrazić, jeszcze wtedy, mając doświadczenie dziecka, że są to końcówki półosiek wykonanych ze stali o wysokich własnościach wytrzymałościowych.
Nie mogłem sobie wyobrazić, jeszcze wtedy, mając doświadczenie dziecka, że są to końcówki półosiek wykonanych ze stali o wysokich własnościach wytrzymałościowych.
Podobnie
obserwując policjanta stojącego na skrzyżowaniu pryncypialnych ulic w
mieście, który kierował ruchem nie mogłem zrozumieć skąd on wie, w którą
stronę zamierzają jechać samochody. Nie zdawałem sobie, bowiem sprawy,
że to on jest sygnalizatorem, któremu podporządkowują się jadące
pojazdy. Sygnalizacji świetlnej w naszym mieście wówczas jeszcze nie
było.
Jako dorastający chłopak wychowywałem się na dwóch dekawkach (DKW F-7 Reichsklasse o pojemności silnika 600 ccm i mocy 18 KM oraz DKW F-8 Meisterklasse o pojemności silnika 700ccm i mocy 20 KM).
Ten drugi samochód z czterodrzwiowym, unikatowym nadwoziem zapamiętałem
jako szybki, niezawodny wehikuł, którym podróż z Gliwic do Krakowa
przez Sosnowiec, Jaworzno, Szczakową trwała 2 godziny. (Autostrady
Katowice – Kraków jeszcze wówczas nie było, nawet w planach).
Któregoś
razu właśnie, po powrocie z krakowskiej eskapady, w której
uczestniczyła cała nasza czteroosobowa rodzina, należało odstawić auto
do garażu. Wsiadłem, więc z ojcem jako osoba towarzysząca do dekawki i
po krótkiej chwili od ruszenia zobaczyłem wyprzedzające nas koło
samochodowe. Okazało się, że było to nasze przednie, prawe koło, które
tocząc się już, już miało upaść, kiedy skręciło w poprzeczną spadzistą
ulicę i nabierając prędkości zaczęło podskakiwać dość wysoko na
nierównościach jezdni. Ojciec zahamował gwałtownie, auto zaryło prawą
stroną w jezdnię a ja wyskoczyłem chcąc dogonić odjeżdżające kolo.
Niestety było ono szybsze ode mnie i 150 metrów dalej
po pięknym, długim podskoku uderzyło w pień jednej z akacji stojącej w
szpalerze drzewek chodnikowych. Uderzenie było tak wstrząsające, że z
drzewa opadły wszystkie listki. Koło się odbiło i mogłem je przytoczyć z
powrotem. Ojciec mój mając wykształcenie prawnicze wezwał na pomoc
sąsiada, p. Mnicha, który amatorsko trudnił się szewstwem (dożył
chłopisko 103 lat) i miał przy pomocy szewskiego kopyta i młotka
zamocować urwane koło. Oczywiście sztuczka się nie udała, a naprawa
trwała kilka dni, bowiem należało dokonać demontażu półośki. Oczywiście
nastąpiło zmęczenie materiału „krótkiej” półośki napędowej, która pękła w
najbardziej osłabionym przekroju, tam gdzie znajdował się wpust
czółenkowy. Po oględzinach przełomu okazało się, że czynna była tylko
1/5 przekroju, bowiem reszta przełomu była już zardzewiała. Mieliśmy
dużo szczęścia, że nie spotkało to nas na trasie przy dużej prędkości.